kupować sobie kapelusz. jeść miód prosto ze słoiczka. słuchać muzyki o jaką nikt
by mnie nie posądzał. czytać książki. rozmawiać o poezji i matematyce. ustalać
plany na przyszły weekend. mówić pani na poczcie, że nie ma racji.
mieć plany. używać bezokoliczników.
byłam wczoraj na wieczorze poetyckim. tak. no tak, ja. nie, nikt mnie siłą nie
zaciągał. było... mmm... interesująco. i mimo, że nie cierpię tych całych poetyckich
lub pseudo poetyckich dyrdymałów, męczy mnie ubieranie myśli w słowa a wszelkie
wypowiedzi publiczne uważam za bezsensowne to jednak cieszę się, że tam byłam.
jak miło jest stwierdzić, że mi TEŻ palce pachną cebulą.
bardzo trudno jest przyznać się, że jest się młodą, mało znaną poetką ze śląska.
bardzo przyjemnie jest czekać na tajemniczą przesyłkę z gdańska.
bardzo ciężko jest wybrać trzy dodatkowe przedmioty na tych swoich i tak durnych studiach.
bardzo fajnie jest iść sobie ulicą grota roweckiego i kopać liście.
taramtamtam!
starzy znajomi, wspomnienia nocnych rozmów sprzed kilku lat, sytuacji, tamtego klimatu.
nowe problemy, które z czasem stają się bardzo podobne do tych starych.
pytania o przyjaźń. pytania o lojalność. pytania o przyszłość.
puste mieszkanie. obiad w restauracji. dużo, dużo wszystkiego.
wciąż mało muzyki. brak odpowiedniej osoby.
prezenty, paczki,listy, których nie piszę. rozczarowania i normalność, zwykłość,
przeciętność. czekałam pod tym śmiesznym budynkiem przy rynku. zobaczyłam jak idziesz z kimś,
kogo nie znam. co miałam zrobić - uścisnęłam ci rękę. w kawiarni kupiłam mrożoną
herbatę. chodziłyśmy potem po murku przy sklepie. było bardzo ciepło, pamiętasz?
mówiłaś mi wtedy tyle różnych rzeczy, o których nie miałam pojęcia.
[fragment nigdy nie wysłanego maila]